E-mail od Kuby... Czy chce? Chce... Bo nie ma sie nad czym zastanawiac... Cel szczytny, idea piekna... Gdy przychodzi co do czego, okazuje sie ze rzeczywistosc potrafi pokrzyzowac nawet najlepsze checi... Okazuje sie ze Asiek ma w tym dniu zajecia do 15:30... Patrze w rozklad i oczom nie wierze... Jedyny sensowny autobus do Zywca odjezdza o 15:50, co pozwala zdazyc na 19:55 do Korbielowa... Zapowiada sie dosc nerwowo, zwlaszcza, gdy brac pod uwage, ze wieczorem mamy przeprowadzac licytacje... Ale co tam - damy rade, zwlaszcza, ze razem z nami sztab tworzy Marysia z Michalem, ktorzy jako zmotoryzowani przechwytuja od nas czesc bambetli...

Akcje czas zaczac... Pakuje sie, lece na autobus obarczony dwoma parami nart i pokaznym plecakiem kryjacym w sobie buty - wszak Pilsko to gora narciarzy, a prognozy klamia - przechwytuje Asie, a razem udaje nam sie przechwycic autobus... Po drodze na dworcu ciekawy incydent... Mlody gosc pali sobie papierosa pod znakiem zakazu palenia... Upomniany (chyba sie starzeje) gasi go i przeprasza... (chyba wzrasta poziom kultury osobistej w Polsce...)... Ludzie to maja poszanowanie do regul - nie ma co...

Jedziemy, jedziemy i dojechac nie mozemy... Droga sie dluzy, autobus specjalnie sie nie spieszy, a czas leci... Bo ma czas...

Ok 18 z duzym okladem docieramy do Zywca, gdzie sprawdzaja sie nasze obawy co do braku szans komunikacyjnych w kierunku Korbielowa... Platamy sie po okolicy, telefonujemy to tu to tam uspokajajac, ze idziemy, tylko chwilowo w miejscu...

19:55 - podjezdza autobus... Uomatko z corkom... Chyba cale towarzystwo z imprez okolicznych zebral... :) Niektorzy nie wiedza gdzie chca jechac... Zapowiada sie ciekawie....

Predkosc imprezobusu jest imponujaca... Smialo mozna ja porownac z galopujacym samcem chomika... 30 na godzine... No no... Po godzinie jazdy docieramy do Korbielowa... Zaczyna sie robic ciasno na osi czasu...

Przypinamy narty i po resztkach sniegu pracowicie mieszanych z blotem przez ratrak posuwamy sie do gory... Jakis nerwowy jestem, Asiek nie odczuwa tego jako cos przyjemnego raczej... Powinnismy byc u gory juz od 2h... Eh... Wszystko jest do d... tylko pasta jest do zebow... Ok... ok... Zlosc pomaga utrzymywac tempo... :) Hm... Calkiem przypadkiem okazuje sie ze widac schronisko...

Odnajdujemy Marysie i Michala, ustalamy plan itd. itp... O - juz druga... Dobranoc...

Rano budze sie o 7:45... Bez budzika - to do mnie nie podobne... Widac tak dziala zew obowiazku... Patrze przez okno... Zalamka... Sniegu jak w maju... Do pelni szczescia brakuje krokusow... Ciekawe czy wogole cos zbierzemy? Niepewnosc wisi w powietrzu... Rozwiewamy ja jajecznica na boczku serwowana przez schroniskowa kuchnie... Taka jajowa to swietna rzecz... Od razu poprawia nastroj... Dodatkowo ludzie zaczynaja sie schodzic na sniadanie i rozpoczyna sie wrzucanie... Moze cos z tego bedzie? Rozwieszamy jeszcze kilka plakatow, w tym przygotowane przez Marysie, Basie (ktora trzymala caly czas piecze nad schroniskiem i nad nami ;) ) i Michala informacje o licytacji...

Plan jest prosty - my jedziemy pod wyciag na Hali Szczawiny, a Marysia z Michalem obstawiaja schronisko... Oczywiscie na dole sa wolontariusze, wiec skupilismy sie na ludziach idacych od Hali Buczynka - oni jeszcze nie wrzucali :)

Reakcje na nas rozne - niektorzy sie wahaja... niektorzy rozpedzaja i wrzucaja spore sumy... Wieksze wrzuty premiujemy kuponem na bigosik na Hali (na koszt firmy).

Zbliza sie godzina 12-ta - a wiec czas Mszy Sw. Wracamy orczykiem na gore... Niesamowite - ksiadz oglasza informacje o naszej licytacji, a na dodatek modli sie w intencji naszej kwesty! I niech ktos powie, ze Kosciol ma cos przeciwko... Po rozmowie okazuje sie, ze mieszkal niedaleko Jurka Owsiaka, zanim ten zaczal swoje dzielo i go zna... Pelen szacunek!

Wymszeni ruszamy do licytacji - mamy mikrofon, mamy glosnik... 1...2...3... slychac mnie?

Na poczatek rzucamy mapy okolic... A co - moze kogos tu przyprowadzili i nie wie jak wrocic? Idzie niezle...Dorzucamy podkoszulek - wszak widac ze wiosna idzie...  Atmosfera sie zageszcza... Potem albumy, plecak... Wynik? 550 zl! Dziekujemy! (Szczegolnie Panstwu, ktorzy wylicytowali przewodnik, wydawnictwo albumowe i plecak !)

Ludzi coraz mniej, wiec i my sie zbieramy, zwlaszcza, ze Marysia i Michal oferuja nam podwozke do Zywca... Uff... Jeden imprezobus mniej...

Pakujemy rzeczy i...? Niespodzianka - Basia zaprasza nas na obiad! Taki prawdziwy! To sie nazywa goscinnosc! Mniam...

Skarbonki policzymy w Krakowie... Zapinam wszystko na plecy i usiluje sie nie polamac zjezdzajac po sniegowej zupie w dol... Chyba lepiej bylo by w kajaku... Ksiadz w trakcie mszy prosil tez o snieg dla Pilska... Oj... Przydalo by sie... Przydalo...

Zywiec, pociag -------------------> 4h ------------> Krakow....

Wpadam do domu, licze... licze... licze... licze i... Mamy 1179,56 PLN i 150 SK... Telefon do Kuby - w sumie to prawie 29 tysiecy i ciagle sie liczy... Jest naprawde niezle... Czekamy na rekord ze sztabu generalnego! :)

To tyle... Czas spac bo juz 1:00... Sie ma!

Sebastian Wach aka Similas