Dwunasty Marszon - relacja Kuby Terakowskiego


23.06.2007

 

Godz. 9.50. Wyruszamy z Krakowa PKS-em do Żywca: Magda, Asia, dwa Michały, Sebastian, Grzegorz, Krzysztof i ja. Spodziewałem się większego tłumu „naszych”.

 

Godz. 12.30. Żywiec. Pojawiają się kolejni uczestnicy Dwunastego Marszonu. Wojtek wysiada z autobusu relacji Turek – Żywiec. Ciekawe, czy ktoś poza kierowcą przyjechał tu aż z Turka?

 

Godz. 13.30. PKS do Soblówki. W ostatniej chwili wskakują Ela z Jackiem i... zatrzymują autobus, proszą aby poczekać na reprezentujących Szczecin – „drugą” Elę i Tomka, którzy za moment przybiegną na dworzec. Kierowca jest bardzo życzliwy, odjeżdżamy z dziesięciominutowym opóźnieniem. Pomimo to kolejna grupa „naszych”, jadąca następnym PKS’em z Krakowa nie łapie tego kursu do Soblówki, chociaż z rozkładu wynika, że powinni mieć blisko kwadrans na przesiadkę w Żywcu. Autobus pęka w szwach, poza sporą grupą uczestników Marszonu, jest też wielu innych pasażerów – turystów i miejscowych. Atmosfera jest jednak doskonała, nikt nie narzeka na tłok. A w Rajczy wsiada jeszcze kilkanaście osób...

 

Godz. 15.00. Soblówka, Stara Chata u Darka. Gospodarze witają nas w góralskich strojach, karmią głodnych, poją spragnionych, napełniają bezpłatnym wrzątkiem dziesiątki termosów. Pogoda piękna, powoli przybywają kolejni uczestnicy Dwunastego – starzy i nowi znajomi. Rejestracja, przywitania, rozmowy, ktoś drzemie, ktoś przygotowuje ekwipunek, a Dorota, Wiesiek i „drugi”Krzysiek poszli na Rycerzową, cóż – będą mieli jeszcze dłuższą trasę za sobą.

 

Godz. 16.50. Start za 10 minut! Odprawa, ogłoszenia, zdjęcie grupowe. Jeszcze Darek opowiada o Starej Chacie i... zrywa się gwałtowny wiatr, zza najbliższego wzniesienia pędzi w naszą stronę potężna, ciężka, ciemna chmura, grzmi groźnie... Krzysztof odbiera telefon od znajomego, który ma szałas 15 km od Soblówki – właśnie wichura zerwała mu dach... Konsternacja. Iść, czy nie iść? Ruszyć, czy próbować przeczekać? Jeżeli to krótka ulewa, to lepiej przeczekać ją pod dachem Starej Chaty, jeżeli długa – to nie ma sensu się wahać. Decyzja jest godna Marszonu: ruszamy! Mijamy samotny, bezpański plecak... Czyj to? Czyżby już na starcie ktoś nam się zawieruszył? Magda rozpoznaje błyskawicznie – to plecak Krzysia. Znajdujemy go błyskawicznie – zdrzemnął się na przytulnym piętrze Starej Chaty – i budzimy bezlitośnie. Zaspany staje na progu ku uciesze całej grupy. Obiecuje, że za moment nas dogoni. Wraz z nim ścigać nas też będą Ewa, Kasia, Magda oraz „trzeci” Krzyś, którzy dopiero teraz przyjechali do Soblówki. Długo potrwa ta ich pogoń... O tym za chwilę, tymczasem ruszamy ponownie, burzy na spotkanie. Jest nas w sumie 66 osób – część „weteranów totalnych” (czyli uczestników niemal wszystkich Marszonów), część „totalnie nowych”, większość stanowią... „weterani niekompletni”. Przed nami blisko 70 km. Jeszcze widać za plecami Starą Chatę, gdy spadają pierwsze krople. Gwałtowna ulewa dopada nas błyskawicznie, jest potężna i... bardzo krótka. A więc jednak trzeba było ją przeczekać, lecz kto to mógł przewidzieć? Nad Starą Chatą pojawia się tęcza...

 

Godz. 18.00. Odbieram telefon od Krzysia, zgłasza, że właśnie wychodzą ze... Starej Chaty – on i czwórka spóźnialskich. Spokojnie zjedli obiad, porozmawiali z gospodarzem, przeczekali deszcz i ruszyli gdy przestało padać.

 

Godz. 18.45. Glinka. Pierwszy postój i małe rozczarowanie, bo sklep spożywczy jest zamknięty. Działa natomiast bar obok, kilku „naszych” korzysta z tej okazji...

 

Godz. 19.30. Znowu pada, na szczęście tym razem znacznie słabiej. To już ostatni deszcz na trasie Dwunastego.

 

Godz. 20.15. Bacówka PTTK na Krawców Wierchu. Piękny zachód słońca, przytulne schronisko, sympatyczna obsługa. Spotykamy kilku uczestników Nocy Krawculi, która zakończyła się tu dzisiaj rano. Mieli znacznie mniej szczęścia do pogody niż my, ulewa prześladowała ich przez całą noc. Dość znacznie rozciągnęliśmy się na tym krótkim odcinku od Glinki, różnica między pierwszymi, a ostatnimi wynosi pół godziny. O „grupie pościgowej” nie wspominając...

 

Godz. 21.00. Ruszamy w dalszą drogę. Rozpoczyna się nocny etap Marszonu - to znaczy, że idziemy zwartą grupą pomiędzy prowadzącym Markiem, a zamykającym stawkę – mną.

 

Godz. 23.45. Trzy Kopce. Ciemności rozświetla sześćdziesiąt czołówek. Ja, idąc na końcu mam inny widok – kilkanaście czerwonych światełek kołysze się w rytm marszu – część uczestników powiesiła na plecakach tylne lampki rowerowe, to doskonały pomysł, który w ciemnościach ułatwia utrzymanie zwartego szyku na krętych ścieżkach naszego szlaku. „Czwarty” Krzyś zgłasza, że nie wytrzymuje tempa marszu, prosi jednak by nie zatrzymywać dla niego całej grupy, bo towarzyszy mu syn, więc razem bezpiecznie i bez pośpiechu przyjdą na Halę Miziową. Mam zatem za sobą już siedem osób (w tym „grupę pościgową”).

 

24.06.2007

 

Godz. 1.20. Schronisko PTTK na Hali Miziowej. Jesteśmy absolutnie zaskoczeni – miło, to mało powiedziane. Gospodarze – uprzedzeni o Marszonie – specjalnie dla nas otwarli restaurację i recepcję, jak gdyby to wcale nie był środek nocy. Możemy odpocząć, zjeść coś i napić się, uzupełnić zapasy, a sześciu „naszych” postanawia zostać tu na noc – wycofuje się między innymi „czwarty” Krzysiek z synem oraz – aż trudno uwierzyć – „totalny weteran” Marszonów – Piotr z Gdańska. On jednak nie rezygnuje z przyczyn kondycyjnych, lecz z powodu braku czasu, bo – niestety – tym razem Marszon kończy się w niedzielę wieczorem, a Piotr nazajutrz o świcie musi już być w Trójmieście. Przypuszczam jednak, że na decyzję o noclegu w schronisku niebagatelny wpływ miał też ciężar plecaka, Piotr bowiem przyjechał na Marszon wprost ze wspinaczki w Tatrach, więc dźwiga ze sobą cały sprzęt. Jeszcze nigdy nie widziałem (bo o podnoszeniu nie ma mowy) tak ciężkiego plecaka na Marszonie... J I jeszcze nigdy Marszon nie był tak doskonale wyposażony w sprzęt wspinaczkowy... J

 

Godz. 2.10. Wychodzimy ze schroniska wdzięczni za tak miłe przyjęcie i zakłopotani ilością błota, które zostało po nas. W drzwiach mijamy „grupę pościgową”. Obiecują wyruszyć za kwadrans, wystartują... za godzinę. Noc jest rozgwieżdżona, księżyc zmierza do pełni.

 

Godz. 4.00. Przełęcz Glinne, uśpione przejście graniczne, opustoszały parking. Nie wierzymy własnym oczom widząc autobus do... Krakowa! Zatrzymuje się, pasażerowie wysiadają rozprostować nogi, senne wnętrze kusi zniewalająco... Nikt nie ulega. Rozwidnia się powoli, kończymy więc etap nocny. Teraz już nie obowiązuje nas zwarty szyk – każdy może wędrować własnym tempem, pod warunkiem, że poczeka na pozostałych w punktach wyznaczonych przez harmonogram. Różnie z tym będzie tym razem...

 

Godz. 8.30. Mendralowa. Długa przerwa w marszu. Rozciągnęliśmy się tak bardzo, że pomimo oczekiwania nie udaje nam się zebrać wszystkich: Jurek i „drugi” Krzyś wciąż są za nami (o „grupie pościgowej” nie wspominając...) gdy – zgodnie z harmonogramem – ruszamy w dalszą drogę. Zapowiadam, że kto nie czuje się na siłach lub musi uzupełnić zapasy, ten może z Przełęczy Brona zejść do schroniska na Markowych Szczawinach i stamtąd niebieskim szlakiem powędrować na Krowiarki, gdzie się spotkamy. Tylko dwie osoby skorzystają z tej taryfy ulgowej.

 

Godz. 11.15. Mała Babia Góra. Dystans między nami rośnie. Czołówka rezygnuje z przestrzegania harmonogramu, zgodnie z którym musiałaby zatrzymać się tu na ponad godzinę. Na tym odcinku – pierwszy raz w historii Marszonów – harmonogram nie został napisany na podstawie mojego rzeczywistego czasu przejścia podczas rekonesansu, lecz według wskazań mapy. I to chyba był błąd, bo tempo podane na mapie jest słabsze od naszego. Chociaż powolniejsza część „naszych” przypuszczalnie porusza się zgodnie z przewidywaniem autorów opracowania. Spotykamy pierwszych turystów.

 

Godz. 12.45. Babia Góra. Piękna pogoda, dobra widoczność, ostre słońce, błękitne niebo, niewinne obłoczki, lekki wiatr i... tłum ludzi. Czołówka znowu ignoruje harmonogram. Decyduję, że spotkamy się w komplecie na Krowiarkach.

 

Godz. 13.45. Sokolica. Mijam dwóch uczestników poprzedniego Marszonu. Tym razem zabrakło dla nich miejsc, więc postanowili, że pojawią się na trasie, aby przynajmniej przez chwilę z nami porozmawiać. To miłe.

 

Godz. 14.30. Czołówka dociera na Krowiarki. Po raz pierwszy w historii Marszon rozciągnął się aż tak bardzo, po raz drugi tracę panowanie nad sytuacją. Czy to wina długiej trasy, czy małej ilości punktów zbornych, czy słabo opracowanego harmonogramu, czy zróżnicowanej kondycji uczestników, czy niesubordynacji „ścigantów”, czy to ja jestem w gorszej formie „organizacyjnej”? Pewnie wszystko po trosze. W każdym razie Marszon częściowo stracił najważniejszy dla mnie wymiar – towarzyski, a pojawiły się elementy rywalizacji, których zawsze unikam. Chyba wiem jak sobie z tym poradzić. Otóż, po raz drugi w historii kilku osób nie zaproszę na kolejny Marszon i po raz pierwszy zaproszenia na następny wyślę tylko do wybranych. Nie będzie więc przypadkowych osób i nie będzie tych, którym nie odpowiada moja koncepcja wspólnej wycieczki po górach. Po co mają się męczyć zwalniając tempo lub czekając na słabszych? Niech indywidualnie wędrują z szybkością zgodną z ich upodobaniami. Wszak Marszon jest moją autorską imprezą, więc udział w nim oznacza akceptację mojej wizji, a ja nikogo nie zmuszam do uczestnictwa i każdy może się w każdej chwili wycofać. Mam dużo czasu na te refleksje – spędzam bowiem na Krowiarkach ponad półtorej godziny. Udaje mi się doczekać na wszystkich, spotykam nawet „grupę pościgową”. Słabsi wyruszają w dalszą drogę przed godziną wyznaczoną w harmonogramie, „ścigantów” przytrzymuję na przełęczy dłużej. Fotografuję stopy Sebastiana i zastanawiam się jak on tutaj w ogóle doszedł i jak dojdzie na Halę Krupową? Dojdzie! Opuszczam Krowiarki jako jeden z ostatnich – o godz. 16.20. Żegnam kilka osób, które wycofują się tutaj, raczej jednak z powodu nieubłaganie zbliżającego się poniedziałku, niż z przyczyn kondycyjnych.

 

Godz. 17.45. Hala Śmietanowa. Mam problemy z żołądkiem. Szczegółowego opisu nie będzie...

 

Godz. 19.00. Schronisko PTTK na Hali Krupowej. Meta! Schodzimy się sukcesywnie. W sumie, spośród 66 startujących z Soblówki, całą trasę Dwunastego Marszonu pokonały 53 osoby (w tym dwie ominęły Babią Górę). Dobry „wynik”. Nastrój magiczny, niezapomniany – „pomarszonowy” – euforia miesza się ze zmęczeniem, a rozmowy i śmiech z... chrapaniem. Losujemy nagrody, sponsorzy dopisali jeszcze bardziej, niż zwykle – poza stałymi jak Callida, Compass, czy Polar Sport, do ich grona z rozmachem dołączyła firma Alpi Sport – fundując aż pięć plecaków. Sam chętnie wylosowałbym taki... J A Rafał – jak zwykle – wygrywa palnik... Który to już Rafale? Trzeci? Miły wieczór niepostrzeżenie dobiega końca, kilku „naszych” może zostać w schronisku na noc, lecz większość musi wracać w doliny – jutro poniedziałek. Żałuję, że tak szybko trzeba opuścić Halę Krupową, bo te wieczory po Marszonach, poranki i wspólne powroty były równie przyjemne i ważne jak sam marsz. Umawiamy się, że następne Marszony – podobnie jak poprzednie – będą kończyć się w sobotę. Nota bene ten również planowany był zgodnie z tradycją, lecz gospodarze schroniska pokrzyżowali nam szyki. Szczegółów nie będzie...

 

Godz. 21.00. Dzwonię po umówiony mikrobus i umawiam się, że za półtorej godziny przyjedzie po nas do Wielkiej Polany. Niektórzy wychodzą natychmiast, chociaż na „świeżych” nogach wystarczy 45 minut by zejść na dół.

 

Godz. 21.30. Zapada zmrok. Już drugi w drodze. W lesie przy czarnym szlaku wirują świetliki. Wszak to Noc Świętojańska...

 

Godz. 23.00. Na 25 osób jadących mikrobusem, nie śpi tylko jedna – kierowca...

 

Godz. 23.45. Kraków. Patrzę na utykającego Sebastiana. Jak on przeszedł taki szmat drogi? A przecież przeszedł! Jak on dojdzie do domu? A przecież dojdzie! I jeszcze jest w doskonałym humorze...

 

Kuba Terakowski



Strona główna