JEDENASTY ZIMAK
Podczas Jedenastego Zimaku nie pobiliśmy ani rekordu temperatury, ani
ilości śniegu, udało nam się natomiast ustanowić inne "zimakowe"
rekordy: ilości uczestników, namiotów, jam i "luzaków" (czyli śpiących
poza namiotami) oraz... samochodów, którymi przyjechali uczestnicy...
:)
Następnym razem, planując trasę Zimaku będę chyba musiał przewidzieć
jeszcze odpowiednio duże miejsce na parking... :)
Mrozy przed Zimakiem były ostre, temperatura spadała do minus
dwudziestu stopni, a miejsca była nawet niższa. Spodziewałem się więc
niskiej frekwencji, a tymczasem liczba zgłoszeń przekroczyła wszelkie
moje oczekiwania. Przez chwilę myślałem, że osoby, które zgłaszają się
po raz pierwszy mylą Zimak, z biwakiem zimowym, organizowanym na Hali
Krupowej przez miesięcznik "n.p.m." miesiąc po naszej imprezie.
Pytałem więc o to na wszelki wypadek, lecz wszyscy zgodnie twierdzili,
że o pomyłce nie może być mowy.
Bodaj po raz pierwszy w historii Zimaków zdecydowałem o zamknięciu
listy uczestników. Dlaczego? Bo wprawdzie miejsca na namioty pod
Okrąglicą wystarczyłoby dla wszystkich, lecz istotną częścią Zimaku
miał być - jak zwykle - wieczór integracyjny w schronisku. Natomiast w
jadalni na Hali Krupowej nie zmieści się wygodnie więcej niż
trzydzieści osób i kuchnia nie zdąży obsłużyć większej grupy, w ciągu
zaledwie godziny naszego pobytu w schronisku. A ja chciałem, aby każdy
mógł wygodnie usiąść przy stole i zamówić to, na co ma ochotę.
Ponadto jedną trzecią zgłaszających się stanowiły osoby, które wybrały
wariant "light" - z noclegiem w schronisku. Dla nich też - z jednej
strony nie powinno zabraknąć miejsca przy stole, lecz z drugiej - nie
chciałem aby zajmowali miejsca tym, którzy planowali spać pod
namiotami. Dlatego też - po raz pierwszy w historii Zimaków -
wszystkich uczestników Zimaku nocujących na Hali Krupowej poprosiłem o
ograniczenie do minimum korzystania z kuchni i jadalni przez tę
godzinę, gdy w schronisku przebywać będzie grupa nocująca na zewnątrz,
tak aby śpiący pod namiotami mogli swobodnie przygotować się do
biwaku.
Podobną prośbę obiecał przekazać gospodarz schroniska turystom, którzy
(o ile) przyjdą na Halę Krupową niezależnie od Zimaku.
Na około tydzień przed startem zacząłem jednak dostawać coraz więcej
e.mail'i od uczestników zaniepokojonych mrozami. Jedni rezygnowali z
udziału całej w imprezie, drudzy wycofywali się tylko z noclegu pod
namiotem, prosząc o rezerwację miejsca w schronisku.
Zadzwoniłem na Halę Krupową: poprzednia noc była wyjątkowo zimna, mróz
sięgnął tam... minus dwunastu stopni... Pasmo Policy obejmowała
klasyczna inwersja termiczna, typowa dla tamtych rejonów Beskidu
Żywieckiego. Z prognoz pogody wynikało wprawdzie, że inwersja nie
utrzyma się do weekendu, lecz meteorolodzy nie przewidywali też
znacznego obniżenia temperatury. Bywało gorzej, a raczej zimniej:
największy mróz w historii Zimaków dotknął osiemnastej kreski.
Startujemy z Zubrzycy Górnej Zimnej Dziury. Jadę tam z Dorotą i
Wieśkiem Chmielnickim, autem zastępczym, bo ich samochód jest w
naprawie. Wiesiek - jak zawsze - prowadzi pewnie, spokojnie i
bezpiecznie, lecz nie ukrywa, że lepiej czułby się za własną
kierownicą. Tak dojeżdżamy do Sidziny Wielkiej Polany, gdzie zaczynają
się schody, a ściślej: serpentyny na Przełęcz Zubrzycką... Mijamy znak
"łańcuchy obowiązkowe"... Bez łańcuchów, gdyż ich nie ma w tym
aucie... Pogodne rozmowy "na pokładzie" cichną, jak gdyby nasze
skupienie mogło pomóc kierowcy... A jednak pomaga, Wiesiek po
mistrzowsku wjeżdża (lub precyzyjniej mówiąc: wślizguje się) na
Przełęcz Zubrzycką, skąd zjeżdżamy do Zubrzycy.
Tam samochody uczestników z trudem mieszczą się na niewielkim placyku
przy przystanku PKS... Mija godzina 17.00. Brakuje jeszcze kilku osób,
lecz mróz - chociaż niewielki - nie zachęca do przedłużenia
oczekiwania, więc - po obowiązkowych "ogłoszeniach parafialnych" -
ruszamy prędko pod górę. Wśród brakujących jest Michał, do którego
dzwonię. Okazuje się, że wraz z kilkoma nieobecnymi, czeka na nas na
Przełęczy Zubrzyckiej, gdzie właśnie zmierzamy skutecznie rozgrzewając
się szybkim tempem marszu. Po kwadransie jesteśmy prawie w komplecie.
Prawie, bo nie ma z nami jeszcze Ani, Karoliny i Łukasza, którzy
telefonują do mnie z mikrobusu, tkwiącego w korku na "Zakopiance".
Umawiamy się, że dogonią nas po drodze. I rzeczywiście niebawem,
zauważam z tyłu ścigające grupę światełka trzech "czołówek". Jesteśmy
w komplecie, o tyle, że jeszcze cztery osoby mają czekać na nas w
schronisku. Tam, znowu - po raz pierwszy w historii Zimaków - okazuje
się, że wszystkie nazwiska na liście obecności mam "odfajkowane".
Czyli - pomijając osoby, które zgłosiły rezygnację jeszcze przed
startem - nie wycofał się nikt. A wręcz przeciwnie, dopisuję jeszcze
Jacka, który pojawia się na starcie bez zapowiedzi i z przymrużeniem
oka proponuje, że - dla wygody obu stron - zgłaszać będzie swoją
nieobecność, zamiast akcesu, bo przecież częściej jest, niż go nie
ma... :) Do propozycji Jacka dołączają jeszcze Marek i Michał... Cóż,
dla nich - jako bezcennych "weteranów" - jestem skłonny z całym
przekonaniem zgodzić się na zmianę zasad, lecz generalnie wolałbym
wiedzieć ilu uczestników mam się spodziewać. Bo "weteranów" przybywa z
Zimaku na Zimak... :)
Wróćmy tymczasem na szlak. Warunki nie mogą być lepsze: niewielki
mróz, lekki śnieg, pełnia księżyca i ścieżka doskonale przetarta przez
prowadzących grupę - sielanka!
Nagle, idący przede mną Marek przewraca się i łamie... kijek. Całe
szczęście, że tylko kijek. Cóż, rozkoszując się urokiem nocnych,
zimowych gór musimy równocześnie pamiętać o ostrożności.
Ze szczytu Czyrńca widzimy w odległej perspektywie światełka dwóch
"czołówek" przy węźle szlaków na Policy, gdzie zmierzamy. Zastanawiam
się kto to może być. Czy to ktoś z uczestników Zimaku czekających w
schronisku wyszedł nam na przeciw, czy to ktoś inny? Na rozwiązanie
zagadki trzeba poczekać ponad kwadrans, bo tyle zajmuje nam zejście z
Czyrńca na przełęcz i podejście pod węzeł. Tam spotykamy dwójkę
zmarzniętych narciarzy, którzy przyszli tu z Mosornego i nie mogli
znaleźć czerwonych znaków za węzłem szlaku. Zadzwonili więc na Krupową
z prośbą o pomoc, a gospodarz poprosił ich, aby poczekali chwilę, bo
niebawem przechodzić będzie tamtędy grupa zmierzająca na Zimak. I
rzeczywiście nie minęło pół godziny gdy zobaczyli nasze światła...
Zaprowadziliśmy ich do schroniska. I tak niespodziewanie Jedenasty
Zimak zamienił się na chwilę w akcję ratunkową GOPR... :)
Po drodze Sebastian robi zdjęcie nocnej panoramy Tatr w świetle
księżyca. Czas naświetlania: trzy minuty. Aż trudno uwierzyć, że ta
fotografia wykonana została po zmroku.
Do schroniska na Hali Krupowej docieramy o godzinie 20.30, a więc nasz
czas przejścia był niewiele dłuższy od letniego. Tu grupa nocująca pod
dachem uprzejmie odstępuje jadalnię tym, którzy za godzinę zamierzają
z powrotem wyjść na mróz. Przed okienkiem ustawia się kolejka, ale
wszyscy są w niej uśmiechnięci i cierpliwie czekają na swój posiłek.
Przy stołach tłoczno, lecz dla nikogo nie brakuje miejsca. Jest tak
miło, że aż obawiam się kłopotów ze zmobilizowaniem grupy do
opuszczenia tak przytulnego wnętrza. Niepotrzebnie. Jacek, Marek i
Michał idą pod Okrąglicę już kwadrans po dziewiątej aby przygotować
ognisko, a pół godziny później schronisko pustoszeje, zostają w nim
tylko Ci, którzy nocować będą pod dachem. Ja zatrzymuję się nieco
dłużej, rozmawiam chwilę z gospodarzami, poczęstowany przez nich
wyśmienitą szarlotkę i poznaję kota Franka, który przed kilkoma
miesiącami przywędrował tu nie wiadomo skąd i postanowił, że
zostanie... :)
Gdy przychodzę pod Okrąglicę miasteczko namiotowe już stoi, a ognisko
zaczyna płonąć. Zawsze sypiam tutaj w kaplicy i zawsze sam, gdyż
reszta nocuje obok - albo pod namiotami (większość), albo w jamach
śnieżnych (nieliczni). Tym razem jednak "luzaków" będzie tu więcej, bo
Sebastian i Tomek już zgłaszając się na Zimak zapowiedzieli, że
zamierzają dotrzymać mi towarzystwa, a Marek przez roztargnienie
zaproponował tę dodatkową atrakcję sobie oraz Jackowi i Michałowi, dla
których miał zabrać namiot. Nie zabrał, bo w worku, w którym powinien
być namiot były... ubrania. Dobrze przynajmniej, że zajrzał tam już w
Zubrzycy, gdy mógł jeszcze zostawić pakunek w bagażniku, zamiast
wnosić go niepotrzebnie na górę. Na koniec do grupy nocującej w
kaplicy dołącza jeszcze Wiesław - znajomy gospodarzy schroniska, który
na wieść o Zimaku, postanowił nas poznać.
Hmmm... Robi się tłoczno... Jeżeli spadnę z wąskiej ławki, na której
zazwyczaj tu sypiam, to wprost na Sebastiana... :) A gdyby tak zajrzeć
do szałasu, który stoi na polanie na stokach Okrąglicy? To nie więcej
niż dziesięć minut stąd. Dawno jednak tam nie byłem, nie wiem w jakim
stanie jest teraz ten szałas. Nie wiem, czy będzie tam można
przenocować, czy nie został zrujnowany, lub zamieniony w śmietnik lub
toaletę, jak to niestety czasem bywa. Postanawiam, że pójdę i
sprawdzę, lecz tymczasem dołączam do ogniska.
Płonie już wysoko, tworząc magiczny nastrój i doskonale ogrzewając
wszystkich zgromadzonych wokół. Tyle, że - jak to zimą przy ogniskach
bywa - połowa stoi twarzą do płomieni, a połowa plecami do
pozostałych... Bynajmniej, nie przez nieuprzejmość, lecz w trosce o
własny komfort termiczny. A częstotliwość zwrotów zależy od siły ognia
i temperatury dookoła... :)
Przychodzą do nas nocujący w schronisku uczestnicy Zimaku. Pojawiają
się smażone kiełbaski i gorąca "wzmocniona" herbata, jest coraz
gwarniej, coraz weselej i coraz... cieplej... :)
Mija północ, gdy dyskretnie wymykam się na rekonesans szałasu. I
własnym oczom nie wierzę! Ktoś wyraźnie dba o to miejsce, jest w
lepszym stanie, niż wtedy gdy byłem tu ostatnio. Wbrew zasadzie, że
szałasy zazwyczaj są z roku na rok coraz bardziej zdewastowane. Jest
tu nawet podłoga z desek - fakt, że zasypana śniegiem, lecz lepsze to
niż zmrożone kamienie w kaplicy. Dzwonię do Michała i Sebastiana,
namawiając by przyszli tutaj, ale niestety - spóźniam się z
zaproszeniem, bo są już w śpiworach i nie chce im się przenosić.
Schodzi do mnie tylko Wiesław, który nie zdążył się jeszcze rozpakować
na górze. Teraz przykro mi, że nie zaproponowałem wszystkim "luzakom"
wspólnej kontroli szałasu, lecz pewnie żałowałbym jeszcze bardziej,
gdybym przyprowadził ich tu niepotrzebnie.
Termometr na Hali Krupowej pokazuje w nocy minus dziesięć stopni, a na
Okrąglicy siedem, zatem noc jest - jak na styczeń - całkiem ciepła.
Spałbym więc zapewne świetnie, gdyby nie Wiesław, który chrapie jak
niedźwiedź... O szóstej rano dzwoni mój budzik, jest jeszcze całkiem
ciemno (chociaż śnieg daje poświatę przenikającą przez szpary nawet do
środka szałasu) ale chcę wrócić pod Okrąglicę zanim rozwidni się na
dobre, aby w świetle dziennym sfotografować miasteczko namiotowe,
zanim zacznie znikać. O ile jednak w nocy słuchałem chrapiącego
Wiesława bez entuzjazmu, o tyle teraz aż nie chce mi się wychodzić, bo
historie opowiadane przez niego są pasjonujące. Wiesław uczestniczył w
bardzo wielu wyprawach w tym i tych w góry wysokie, z największymi -
jak Kukuczka.
Dopiero chwilę przed godziną ósmą udaje mi się wrócić do biwakujących
pod Okrąglicą. Prawie nikt już nie śpi, ale namioty jeszcze stoją.
Wszyscy są w dobrej formie, także ekipa nocująca w kaplicy i jamach
śnieżnych. Tylko Wiesiek i Dorotka narzekają trochę, że namiot znowu
stał krzywo, więc przez całą noc "wyjeżdżali" na zewnątrz. Pocieszam
ich, że tym razem ryzyko było mniejsze, bo na Luboniu rozbili się
niemal na krawędzi stoku, którym mogli pojechać aż do Zarytego... :)
Schodzimy do schroniska, zaczyna padać śnieg. Na Hali Kucałowej sypie
już tak mocno, że widoczność spada do kilkudziesięciu metrów. Miły
poranek w gwarnym, ciepłym miejscu mija niepostrzeżenie. Czas ruszać w
drogę powrotną.
Wracamy na Przełęcz Zubrzycką tak zwaną "stokówką" czyli nową drogą
gospodarczą łączącą schronisko na Hali Krupowej ze światem, lub
odwrotnie. Myślałem, że znam już wszystkie ścieżki w okolicy, lecz
tędy idę po raz pierwszy. Chwała Wieśkowi za wskazanie nam tej drogi,
bo jest niebywale malownicza, aż szkoda, że nie prowadzi tędy żaden
znakowany szlak turystyczny.
Rozmawiamy o następnym Zimaku. Postanawiamy, że w lutym zrezygnujemy z
dodatkowego ułatwienia jakim jest wieczorna wizyta w schronisku przed
biwakiem i zakończymy marsz na Przełęczy Suchej, gdzie od razu
postawimy namioty i rozpalimy ogień. A Kudłacze odwiedzimy dopiero
nazajutrz. Wprawdzie już poprzednio było dokładnie tak samo, ale wtedy
zmiana koncepcji nie była zaplanowana, lecz wynikała ze znacznego
opóźnienia tempa marszu w stosunku do harmonogramu. Ciężkie warunki
spowodowały wówczas, że na Przełęcz Suchą dotarliśmy o pierwszej w
nocy, czyli pięć godzin po przewidywanym czasie.
U Doroty i Wieśka, z którymi przyjechałem, są dwa miejsca wolne, na
które szybko znajduję chętnych. Będzie wprawdzie trochę ciasno, bo
pięć osób z pięcioma plecakami potrzebowałoby raczej furgonetki, ale
najważniejsze, że pojedziemy wszyscy. Tymczasem jednak okazuje się, że
również Sebastian i Marek są skłonni przygarnąć niezmotoryzowanych
uczestników Zimaku do swoich aut. Czując się winnym za tłok w
samochodzie, którego przysporzyłem Wieśkowi, korzystam z okazji i
zwalniam miejsce, rezerwując sobie nieco przestrzeni na "pokładzie" u
Marka.
Niespodziewana nagroda czeka na mnie w domu u Jacka, którego
odwiedzamy, odwożąc do Polanki, gdzie mieszka. Nagroda ma postać
dużego kawałka doskonałej szarlotki, zrobionej przez Elę... :)
Cóż, dwie szarlotki podczas jednego Zimaku, to mój prywatny rekord
"zimakowy", chociaż część z Was zapewne wie, że daleko mu do pewnego słodkiego rekordu, który ustanowiłem kiedyś w Tatrach... ;)
Kuba Terakowski
Czas akcji: 30/31.01.2010
Miejsce akcji: Zubrzyca Górna - Przełęcz Zubrzycka - Czyrniec - Polica - Hala Krupowa - Okrąglica
Wystąpili: Basaj Sławomir, Chmielnicka Dorota, Chmielnicki Wiesław, Chyćko Arkadiusz, Dobkowska Anna, Dzieżyc Łukasz, Gajdosz Mariusz (light), Gregulska Danuta, Grochal Magda (light), Gurdek Weronika (light), Hyży Jacek, Jarząbek Karolina, Jedynak Marzena (light), Kałuża Andrzej, Kałuża Nina, Kozubek Jacek, Kozubek Łukasz, Kuziel Rafał, Lenart Marek, Lipiński Wiesław, Matuszewski Michał, Miazga Tomasz, Myczka Beata (light), Pietrzyk Rafał, Polus Marek, Pytel Stanisław, Rumak Marek (light), Sobczyk Sławomir, Stanisz Karol (light), Staroniewicz Janusz (light), Suwada Justyna, Świątkowska Krystyna (light), Tatomir Tomasz, Terakowski Kuba, Wach Sebastian, Węcław Wojciech (light), Wiencek Piotr oraz Zakrzewski Tomasz.
(light = nocleg w schronisku)
Strona główna